Skip to main content

Wszyscy kochamy seriale i z niecierpliwością oczekujemy kolejnych odcinków ulubionych serii. Czasami jednak coś, a raczej ktoś wybitnie nam w nich nie pasuje. Niekiedy postać odgrywana przez jakiegoś aktora, a może nawet on sam – mimowolnie sprawia, że ręka sama zaciska się w pięść. Razem z Marta Płazą stworzyliśmy kolejną już listę TOP10 – tym razem o najbardziej irytujących postaciach występujących w serialach telewizyjnych. Na liście znalazł się również bonus – miejsce 0 (zero) – czyli absolutny ból dupy większości telemaniaków. Potraficie zgadnąć co to? Dla jasności: ja napisałem numerki parzyste, a Marta te nieparzyste i chociaż numeracja jest raczej całkowicie przypadkowa i nie odzwierciedla tego jak bardzo niektóre postacie nas irytują, mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że miejsca 1 oraz 2 już tak tak. Aby znaleźć więcej naszych TOP10 kliknij ten link. Ja oczywiście serdecznie zapraszam również na mój fanpage oraz Twitterowy profil, a także na Twittera wspomnianej wcześniej Marty.

10. Penny (Big Bang Theory)

Zacznijmy od rzeczy przykrej: mam wrażenie, że kobiety w The Big Bang Theory chociaż względnie silne – są tylko dodatkiem do mężczyzn. Ok, w aktualnych sezonach troszeczkę mniej, ale z początku były jedynie pewnego rodzaju filmowym rekwizytem. I tu przechodzimy do “Penny” która według mnie została nim do dziś. Brak własnej, ciekawej historii, brak znaczących zwrotów akcji, brak sensownych dialogów – to najkrótszy opis tej niezbyt sensownie napisanej bohaterki. Często zastanawiam się czemu to Caley Cuoco dostała tę rolę, skoro nie ma za grosz talentu, ekspresji, doświadczenia, a dodatkowo gra jak drewno? Już nie mówiąc, że w jednym sezonie ścięła włosy i nawet jedyny atut, którym jest uroda zniknął jak sen złoty. Nie chcę wyjść na seksistę, ale prawda jest taka, że bez niej, bez jej wiecznie zbolałej miny, bez scen, w których „jako tło” pije wino słuchając innych – nic by się nie stało. Owszem, to fajnie, że niekiedy wygląda zdzirowato, że można ją rozebrać czy założyć miniówkę i tym prostym sposobem podnieść oglądalność – ale to nie o to powinno chodzić. Ale taka widocznie już magia sitcomu – czasami trzeba postawić w tle ładną paprotkę.

9. Michael Kelso (Różowe lata 70te)

Z góry przepraszam tych, którym podniosłam teraz ciśnienie. Generalnie z Różowymi latami jest ten problem, że tam praktycznie każda postać jest mocno przerysowana, a przez to często irytuje swym debilnym zachowaniem. Czy to Eric, czy Jackie, czy chociażby Fez, który w temacie kretyńskich zagrywek, z pewnością dzierży palmę pierwszeństwa. A paradoksalnie i tak jest uwielbiany przez spore grono fanów serialu. Z tym polemizować nie będę. Ja na ten zacnej liście postanowiłam “wyróżnić” jednak Michaela Kelso, czyli naszego kochanego Ashtona Kutchera. Aktora, który co by tu nie mówić, od początku swojej kariery grał głównie role średnio inteligentnych chłoptasiów, takich mających rozbawiać publiczność swoimi niskich lotów żartami. Taki też jest Michael. W gruncie rzeczy dobry chłopak, który swoje dni spędza na jaraniu zioła z przyjaciółmi, ewentualnie myśleniu o ziole, bądź o tym, jak uwieść najładniejsze laski w mieście. Generalnie nie ma najmniejszego powodu, aby go nie lubić. Wszak taka jest konwencja serialu, a humor opiera się w nim przede wszystkim na głupich żartach.  W pewnym momencie jednaak zaczęłam odnosić wrażenie, że Michaela spotkało to samo co Joeya z Przyjaciół. O ile początkowo jest tylko niegroźnym pajacem, którego bawi wszystko, a najbardziej żarty z innych, o tyle w którymś momencie, zachowuje się jakby pozbawiono go części mózgu. Pamiętacie odcinek Przyjaciół, w którym Joey przez 20min nie mógł się nauczyć fragmentu tekstu w języku francuskim ciągle bełkocząc? To samo stało się w końcu z Michaelem. Scenarzyści poszli o jeden żart za daleko, robiąc z sympatycznego jajcarza, zwyczajnego i niedorozwiniętego głupka (skwara!)

8. Jedenastka (Stranger Things)

Stranger Things okazało się hitem tak niespodziewanym jak wielkim i co do tego nie mam wątpliwości. Sam serial obejrzałem w dosłownie dwa wieczory i szanuję w nim nie tylko sposób realizacji, scenariusz i większość obsady, ale również genialne oddanie tamtego okresu oraz smaczków ukrytych w poszczególnych kadrach. Nie mogę tylko przeżyć głównej bohaterki, która w mojej pamięci jawi się jako jedna z najbardziej irytujących postaci dziecięcych w dziejach. Po pierwsze nie miałem pojęcia czy gra ją chłopiec czy dziewczynka – to za sprawą ściętych scenariuszowo włosów – ale idąc dalej postać jest niesympatyczna, próżna i nieznośnie niema. Brak dialogów dłuższych niż jedno zdanie boli – tak jak prowadzenie tej postaci. W drugim sezonie mogło być lepiej – ale z lekko upośledzonej społecznie dziewczynki zrobili rock lumpa i już do reszty popsuli mi tym nie tylko obraz całej produkcji co również wynikające z niej napięcie. Zresztą mam wrażenie, że pomimo niewątpliwie głównej roli – Jedenastka jest napisana nienaturalnie i dodana trochę na siłę. Chłopcy radzą sobie zdecydowanie lepiej i naturalniej niż ona. Bardzo mocno chciałem polubić tę postać, zaprzyjaźnić się z nią – ale oprócz nadnaturalnych mocy nie ma w niej niczego ciekawego, żadnej głębi – i to nawet pomimo jej tragicznej historii. Niby żywa postać, a przypomina bardziej gumowego E.T z filmu Stephena Spielberga. I chociaż wcześniej chcieliście mnie za umieszczenie jej na liście zlinczować – tak teraz macie w głowie to porównanie! Swoją drogą ciekawostka: najmniej lubianą postacią jest ta grana przez Winonę Ryder. Chociaż mnie akurat jej miny jakoś specjalnie nie irytowały.

7. Johnny „Drama” Chase (Ekipa)

Granica między serialowym błaznem, a zwyczajnym debilem jest bardzo cienka. Johnny Drama Chase początkowo został obmyślony jako ten pierwszy. Nieszczęsny głupol marzący o karierze filmowej, skontrastowany został ze swoim przystojnym bratem aktorem – prawdziwym dzieckiem sukcesu. Od pierwszego sezonu Ekipy obserwujemy drogę braci na szczyt. A raczej jednego brata, bo Johnny zgodnie ze swoją ksywą przyciąga tylko pecha. Kolejne nieudane castingi, marne role, ekstra laski wyśmiewające się z jego fizys to norma. O ile przez kilka pierwszych sezonów cała ta ponura, przerysowana rzeczywistość jednego z Chase’ów mogła rzeczywiście bawić, o tyle w końcu zaczęła po prostu wkurzać. Ile razy można oglądać kolejne nieudane castingi, pijackie ekscesy Dramy i jego inne nieporadne sposoby na powtórzenie sukcesu brata? W pewnym momencie scenarzyści stracili chyba pomysł na tą postać, stwierdzając, że skoro została kupiona w takiej formie, to niech już tak zostanie do końca. Mimo że serial ma osiem sezonów i większość postaci bardzo się rozwinęła, to sam Drama do końca pozostaje niewydarzonym półgłówkiem, którego istnienie w serialu sprowadzone jest do robienia sobie wstydu. Nie wiem na ile ten odbiór jest winą samego aktora, a na ile scenarzystów, w każdym razie sam serial, gdzieś od połowy historii, spokojnie mógłby się obyć bez jego dziwacznych przygód.

6. Kurt Hummel (Glee)

Przyznam się bez bicia – oglądałem do pewnego momentu Glee i bardzo mi się podobało. Niektóre covery topowych piosenek urzekały mnie dużo bardziej niż oryginalne. Nie do końca wiem dlaczego tak było, ale podejrzewam, że chodziło mi również o pewien ładunek emocjonalny – wszak w pewnym stopniu utwory gładko wpasowywały się tematykę odcinka oraz problemów głównych bohaterów. A potem nagle pojawiał się Kurt (grany przez Chrisa Colfera) i miałem ochotę z miejsca porzucić ten serial raz na zawsze. Każdy odcinek o tej postaci, lub każda większa scena to jak drapanie zardzewiałymi grabiami po szkolnej tablicy. Nie ma chyba nic gorszego w serialu o nastolatkach, niż nastoletni rozhisteryzowany gej, którego już sama skrzywdzona twarz stara się wyprowadzić Cię z równowagi. Postać Kurta jest irytująca, przerysowana, sztuczna, obrzydliwa – i to nie za sprawą orientacji, a za sprawą zrobienia z niego drama queen, księżniczki, persony boleśnie zwykłej, a nieznośnie pewnej własnego talentu. Sam aktor natomiast nie ma ani głosu, ani prezencji, ani talentu. I żeby nie było, że mam coś do gejów – nie mam, oglądam Współczesną Rodzinę i dobrze się przy niej bawię. Tak samo jak przy Tytusie z Unbreakable Kimmy Schmidt. Ale Kurta przeżyć nie mogę. Tak, jesteś gejem, jesteś niezrozumiany i szykanowany. Ale to dlatego, że jesteś cipą. Weź się w garść chłopie.

5. Claire Fisher (Sześć stóp pod ziemią)

Mimo że nie jestem największą fanką tego serialu, to szczerze przyznam, że znajdziemy w nim jedne z najciekawszych i najlepiej wykreowanych postaci telewizyjnych w dziejach. Niechlubnym wyjątkiem jest najmłodsza z klanu Fisherów, czyli Claire. Ja wiem, że dorastanie z dwójką starszych braci i dziwaczną matką, w dodatku w scenerii będącej domem pogrzebowym, nie mogło być łatwe, a okres młodzieńczego buntu rządzi się swoimi prawami. Jednak w przypadku panny Claire całość w pewnym momencie robi się nie do zniesienia, a człowieka ręka zaczyna świerzbić, żeby dziewuchą potrząsnąć. Wiecznie nadąsana i wkurzona na wszystkich dookoła, najczęściej zachowuje się jak pępek świata. Tupie nóżką jak małe dziecko, gdy inni nie podzielają jej wizji świata. Mimo że jej samej daleko do doskonałości, to najczęściej wytyka błędy innym, zamiast zająć się swoimi. Scenarzyści nie popisali się zbytnio kreatywnością, więc oczywiście z Claire zrobili utalentowaną, acz niezrozumianą przez ogół artystkę, która swoje niepowodzenia i smutki przelewa na sztukę. Klisza kliszę pogania, a Claire z każdym kolejnym sezonem w zasadzie nie pokazuje nic nowego. Miała być zbuntowana, pewna siebie nastolatka, wyszła rozwydrzona małolata, która do końca serialu właściwie nie wie czego chce.

4. Charlie Sheen – (gdziekolwiek się pojawi i kogokolwiek zagra)

Problemem z postaciami granymi w rozmaitych produkcjach przez Charliego Sheena jest to, że każda jest identyczna i w jakiś pokręcony sposób oparta na życiu samego aktora. Sheen jest więc w nich dupkiem, alkoholikiem, egoistą i podrywaczem – napisanym zresztą bez cienia ironii, przez co miejscami zbyt poważnie i na siłę. I obojętnie czy oglądamy 2 i pół czy Jednego gniewnego Charliego – stykamy się z tym samym smutnym, przerysowanym obrazem aktora, który przeżywał swoje 5 minut w latach 90, i od tego momentu jest stale forsowany na czołowego śmieszka przez bandę swoich kumpli, którzy w międzyczasie zostali producentami telewizyjnymi. Tylko, rzecz w tym, iż podstarzały lovelas zarażający połowę Hollywoodzkich prostytutek HIV to niezbyt dobry wzór do naśladowania, i niezbyt fajna postać do przenoszenia na ekran. Tak więc nie chodzi mi nawet o jakoś dramatycznie źle napisane postacie, a prawdopodobnie o zbyt dużą władzę artystyczną samego Sheena – który sam rozdaje karty robiąc z siebie (w dodatku chyba celowo) jeszcze większego fiuta niż jest w rzeczywistości. Jego postaci po prostu nie da się polubić. Mam wielką nadzieję, że Sheen da sobie wreszcie spokój. Aha, no i żeby tego było mało – wszędzie wciska swojego ojca – równie irytującego jak on sam. Zdaje sobie sprawę, że wiele osób uzna Sheena za aktora wybitnego (kiedyś), a być może „największego” na tej liście – ale obejrzyjcie kilka odcinków tak na poważnie i dajcie znać czy naprawdę ta jego dziwaczna maniera Wam nie przeszkadza.

3. Lyla Garrity (Friday night lights)

Serial opowiadający o perypetiach licealnej drużyny amerykańskich futbolistów i ich rodzin, żyjących na amerykańskiej prowincji, siłą rzeczy nie mógł się przyjąć w Polsce (ale sprawdźcie Ballers z The Rockiem – dop. Piotrek). A szkoda, bo Friday night lights to znakomicie napisany i zagrany serial obyczajowy. W obsadzie znaleźli się chociażby Kyle Chandler, Connie Britton czy Taylor Kitsch. Generalnie większość obsady dostała dobre role, z którymi takoż też sobie poradziła. Wyjątkiem jest Minka Kelley, która wcieliła się tu w rolę uroczej Lyli Garrity, dziewczyny najważniejszego chłopaka z drużyny, który w pierwszym sezonie ulega poważnemu wypadkowi. Lyla to prawdziwa zmora fanów serialu: urocza, wiecznie uśmiechnięta, a przy tym skrajnie naiwna i zwyczajnie irytująca. Jej zachowanie w produkcji sprowadza się głównie do bycia idealną osóbką świętszą od papieża, która ciągle pilnuje aby wszyscy w jej otoczeniu nie zrobili nic złego czy nielegalnego. Poznajemy ją jako energiczną cheerleaderkę, która zostaje mocno doświadczona przez los: na jednym z meczów jej chłopak – gwiazda drużyny ulega poważnemu wypadkowi. Po czasie staje się jasne, że czeka go przyszłość na wózku. Jak sobie poradzi z tym Lyla? Nie spodziewajcie się emocjonujących wątków w jej wykonaniu. Minka Kelley nie jest zbyt utalentowaną aktorką, a w dodatku dostając tak nijaką rolę, pogrążyła się zupełnie. Rola Lyli w końcu sprowadza się do irytowania wszystkich dookoła (najczęściej swoich facetów), ewentualnie bycia ozdobą ekranu. Wielka szkoda, bo potencjał w tej postaci był całkiem spory. A wątków wokół najładniejszej laski prowincjonalnego liceum zmagającej się z chorobą chłopaka i kolejnymi przeciwnościami losu, można było nadbudować od groma. Niestety tematu nie podźwignęli ani scenarzyści, ani aktorka.


2. Marge Simpson (Simpsonowie)

Ta postać to zdecydowanie zbyt wiele jak na moje nerwy i zarazem jedyna “nieprawdziwa” osoba w tym zestawieniu. W Marge wszystko jest złe – zaczynając od dwumetrowej fryzury, przez najokropniejszy głos w historii telewizji po totalnie źle i żałośnie napisaną postać. Żona Homera Simpsona irytuje biedą intelektualną, wąskim spojrzeniem, przesadnym lękiem. Odcinki jej poświęcone, albo takie w których odgrywa ważniejsze epizody kręcą się zwykle wokół smutku, braku pieniędzy, przeżywania braku szacunku w stosunku do jej osoby, społecznego odrzucenia czy nękania jej przez dwie siostry. Marge to taki okropny pomiot lat 50. ciągle piekący ciasteczka, odkurzający dom i nie mający własnej pracy – bo jej nie wypada. Kobieta podnóżek, która nie zna innego życia niż podawanie piwa i mruczenia pod nosem, gdy coś jej się nie podoba. Owszem, słyszałem głosy, że jest po prostu głosem rozsądku, tak samo przejaskrawionym jak jej serialowy mąż – ale gdy tylko ją widzę robi mi się gorzej i mam ochotę zmienić kanał… Marge, jesteś okropna!

1. Rachel (Przyjaciele)

Mój niekwestionowany numer jeden jeżeli chodzi o najbardziej idiotyczne i wkurzające serialowe postaci ever. Z ręką na sercu przyznam, że zupełnie nie pojmuję fenomenu Rachel, która po dziś dzień uważana jest za ikonę stylu lat 90 oraz jedną z najlepszych postaci serialu. O ile sama aktorka, jak na swoje ówczesne umiejętności, zagrała całkiem przyzwoicie, o tyle nie mogę znieść tego co z samą postacią zrobili scenarzyści. Najpierw wyjątkowo dziecinna i rozpieszczona, w kolejnych sezonach toksyczna i wyjątkowo egocentryczna. Śledzenie jej relacji z Rossem to była prawdziwa droga przez mękę. Co sezon dostawaliśmy prawdziwy rollercoaster emocjonalny. Ross znalazł sobie kogoś? Oh to przypomnijmy widzom, że Rachel jednak go kocha i nie pozwoli mu ułożyć sobie życia. Ross nie ma nikogo? Rzućmy Rachel w ramiona kolejnego kolegi z pracy, a Rossa usuńmy w cień i dajmy mu się wypłakać. Oh jaka ta zabawa w kotka i myszkę jest cudowna! Ja rozumiem, że sitcom, że konwencja i ogólnie wszystko nie jest do końca na serio, a kobiety w tamtych czasach prezentowane były jako istoty wyjątkowo wyzwolone. No i w końcu te 10 sezonów trzeba było o czymś nakręcić. W pewnym momencie jednak scenarzyści stracili już zupełnie kontrolę nad całością swojej wizji. Tak jak Joey, od któregoś sezonu z pociesznego śmieszka, staje się zwyczajnym głupkiem, tak wraz z kolejnymi sezonami Rachel to nic więcej jak tylko nieznośna i rozgoryczona panienka, która nie może znieść myśli, że ktoś o niej zapomina i chce sobie w końcu ułożyć życie. Doprawdy nie potrafiłam kibicować lasce, która do momentu aż sama zdecydowała się czego chce, niezliczone ilości razy niszczyła życie swojemu ukochanemu. A kiedy w końcu zobaczyliśmy finał serialu, jedyną moją reakcją było: mehh naprawdę?

0. Lori i Carl (The Walking Dead).

Zgadliście kto jest tak zły, że dostał u Nas specjalne „zerowe miejsce”? Tak, postacie z The Walking Dead! Co prawda Carl w naszym sercu jest równy swojej „matce”, ale to Sarah Wayne Callies jest chyba najbardziej irytująca aktorką w dziejach. Jej wiecznie skrzywione grymasy i słabo napisane postacie to tylko kilka z zarzutów pod jej postacią – a o tym moglibyśmy chyba napisać książkę. Zdradzę tylko, że fani serialu błagali, aby jak najszybciej ją uśmiercić. Dzieciak jeszcze jest do wytrzymania (szczególnie w późniejszych sezonach), ale dla wielu widzów te dwie postacie zajmują zaszczytne pierwsze miejsce najgorszych bohaterów w historii. Chociaż w sumie jakby się zastanowić to cała obsada TWD mogłaby się tutaj znaleźć na pięknym grupowym zdjęciu! Dlaczego? Mało znam osób, które śledzą serial na bieżąco – większość prędzej czy później się poddaje…

 

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

3 komentarze

Zostaw komentarz: