Skip to main content

Kilka tygodni temu rozgorzała bitwa na plakaty – jeśli ktoś nie pamięta to trzeba wyjaśnić, że jeden z opisywanych dziś filmów atakował ogromnym napisem twierdzącym, że to on jest tym oryginalnym  filmem i żeby broń boże nie pomylić go z tym drugim, gorszym, podrobionym. Pierwotnie miałem zamiar zrecenzować obie produkcje po kolei, zgodnie z harmonogramem premier, bo i obsada zdecydowanie inna, kraje produkcji inne, no i właśnie dzieliło je w kalendarzu prawie dwa tygodnie. Oglądając trailery uznałem jednak, że wspomniane filmy mogą być do siebie tak podobne, że najlepszym wyjściem będzie po prostu je porównać. Gdy już udało mi się zobaczyć każdy z nich dotarło do mnie jak trafna była moja wcześniejsza diagnoza. Tak więc bez zbędnych formalności i przedłużeń – sprawdźmy, który z nich jest tym naprawdę słusznym, jedynym i oryginalnym.

Fabuła

Oba filmy opowiadają historię 303 dywizjonu polskich lotników, który podczas II Wojny Światowej dzielnie walczył u boku Anglików. 303. Bitwa o Anglię według zwiastunów skupia się nad rolą dowódcy dywizjonu Witolda Urbanowicza, jednak jest to oczywiście nieprawda, a główna fabuła spada na Jana Zumbacha czyli jednego z naszych pilotów. Dostajemy też dość silny wątek miłosny, aczkolwiek większość scenariusza nie trzyma się kupy i nie opowiada o ważnych wydarzeniach w sposób szczególnie podniosły. Na plus zaliczyć tu można kilka przebitek z getta Warszawskiego i chociaż dziur tu jak w wysłużonych skarpetach to film można uznać za jako taką relację tamtych wydarzeń. Plusem jest również fakt przedstawienia Polaków jako dupków, w dodatku wcale nie bezbłędnych, skorych do bójki i rozwalania bez powodu cudzych samolotów. Nie jesteśmy aniołami i nawet w bohaterstwie warto o tym pamiętać. Dywizjon 303. Historia prawdziwa to z kolei prędzej pewnego rodzaju hołd niż pełna „fabuła”, bo wszystko jest tutaj niesamowicie pogmatwane, z wielką lubością pomijane, zapominane i przedstawiane jedynie po łebkach. Na pewno jesteśmy w temacie o którym mówimy i w sumie niby wiadomo o co chodzi, ale nic ciekawego z tego nie wynika. Prawdopodobnie użyje tego zwrotu jeszcze nie raz, ale w tym wypadku człowiek czuje się jakby oglądał jakiś „Czas Honoru Holiday Special” tylko o lotnikach z plusami i minusami tego typu przenosin na wielki ekran. Jest też obowiązkowo jakaś miłość, ale podana po macoszemu, a o dobrym wprowadzeniu do niej czy sensownym zakończeniu możemy tylko pomarzyć. Postacie chcą tylko latać i latać, a w dodatku każdy z nich jest skrajnym aniołem-bohaterem. W obu filmach sporo też jakiegoś typu wspomnień z ojczyzny. Nie byłoby to złe, gdyby Dywizjon nie wiedzieć czemu skakał raz o 5 lat, raz o 3 lata, po chwili pokazywał Niemców, a później znowu hop o miesiąc. Po co? Nie mam bladego pojęcia.

Obsada

303. Bitwa o Anglię wypuściła przepiękny (taaa…) plakat z centralnie umiejscowionym wizerunkiem Marcina Dorocińskiego. Ten jednak nie jest nikim głównym, ciężko nazwać go nawet drugoplanowym, ale przecież to chyba nikogo nie dziwi. To tylko taki zabieg, który w oczywisty sposób miał pomóc w promocji filmu na terenie naszego kraju. W pozostałych rolach np. Milo Gibson (syn Mela Gibsona) czy Filip Pławiak. Tak naprawdę jedynie Iwan Rheon jest w tym filmie oglądalny i to on w roli Zubacha niesie na swoich plecach całą fabule i jako taki poziom aktorstwa. Szczerze przyznam, że fantastycznie się na niego patrzy, wprost podziwia. Słucha się go trochę gorzej, bo jak zgaduje został w naszej wersji zdubbingowany. Dziwny zabieg o tyle, że reszta aktorów obcojęzycznych miała po prostu napisy. Być może chodzi o to, że ten grał Polaka, a inni nie – ale cóż zrobić. Warto wspomnieć, że Stefanie Martini w roli jego miłości zagrała jedyną sensowną rolę kobiecą na oba te filmy. Szkoda, że tylko w tym kobieta ma cokolwiek do powiedzenia i to w dodatku tylko ta jedna. Ale jej karierę warto śledzić. Dywizjon 303. Historia prawdziwa to z kolei plejada dobrych i ogólnie szanowanych polskich aktorów. Jeszcze kilka lat temu przyczepiłbym się do większości nazwisk, ale jak już wspomniałem wcześniej produkcje typu Czasu Honoru wytworzyła pewien standard i faktycznie trzeba każdego z nich odpowiednio docenić. A o kim mowa? Otóż wystąpili: Maciej Zakościelny, Piotr Adamczyk, Antoni Królikowski, Anna Prus, Krzysztof Kwiatkowski, Jan Wieczorkowski czy Marcin Kwaśny. Jak widzicie 90% nazwisk z pewnością znacie, a gdybym jeszcze zamieścił zdjęcia każdej z przypisanych do nich twarzy to ta liczba z pewnością podskoczyłaby jeszcze o kilka oczek do góry. Generalnie wstydu nie ma, bo panowie są ze sobą obyci, co można zaliczyć na plus w pewien sposób dyskwalifikujący Bitwę o Anglię – polska obsada Dywizjonu to szczera i prosta chemia pomiędzy aktorami przez co produkcję zdecydowanie bardziej „narodową” ogląda się lżej i więcej jej można wybaczyć. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to do tego, że w Bitwie każdy zagrał w miarę dobrze, podczas, gdy Anglicy w Dywizjonie 303 to zgraja patałachów i sosnowych pni. Już z litości nie wspomnę o aktorach niemieckojęzycznych. Przysięgam, że nie przesadzam. Polacy zagrali o niebo lepiej we własnym filmie, cała reszta w ogóle tego nie czuła.

Dywizjon 303. Historia prawdziwa

Efekty specjalne i walki powietrzne

Bez zbędnych spoilerów i biorąc pod uwagę możliwość mojej pomyłki powiem tak: w każdym z recenzowanych filmów rozbił się jeden samolot – chociaż nie jestem pewny czy w produkcji z Dorocińskim nie znalazł się i drugi. Mam tu na myśli oczywiście proste i piękne przywalenie w ziemię tudzież w wodę. To oczywiście wcale nie znaczy, że samoloty nie spadały, bo jak najbardziej tak było. Aczkolwiek w Dywizjonie 303 tylko obrywały swoje i znikały za kadrem. Z drugiej strony Bitwa o Anglię starała się nawet odrywać im w locie skrzydła i coś tam rzucić o ziemię – niestety tnąc koszty i udając sprytnych asłaniali wszystko drzewami. Każda z produkcji cierpi również na efekt metalowych samolocików na sznurkach, a także na fakt, że bardzo trudno rozeznać się w czasie strzelanin kto jest kim, do jakiej nacji należy dany samolot i kto kogo goni, a kto jest tym gonionym. Jeśli jednak zebrać do kupy ogólny obraz sytuacji (aktorzy w kokpitach, reżyseria starć, ilość starć, ogólna jakość efektów) to na prowadzenie wychodzi polski Dywizjon, który po pierwsze ma wszystkiego więcej i w lepszej jakości, a po drugie nie startując na międzynarodową produkcję i nie siląc się na zbytnią powagę wypada lepiej niż zrobiona na poważnie i z zagranicznym kapitałem „Bitwa”. Tutaj najlepiej sprawuje się porównanie, które powtarzam w tym tekście do znudzenia: recenzuję jakiś tam film zagraniczny, który miał niski budżet kontra „Czas Honoru odcinek specjalny”. Niby to samo, ale jednak naszej rodzimej produkcji więcej można wybaczyć, bo gdy u obcych zaczyna być nędznie, tak u Nas już było i teraz każdą próbą można się już tylko zachwycać.

Wstawki historyczne

Generalnie Dywizjon 303. Historia prawdziwa oparty jest na podstawie książki i chociaż nie trzyma się jej zbyt wiernie i pokazuje Polaków jako niezłomnych bohaterów pozbawionych wad – to całość smakuje dość dobrze. Wstawki o których mowa to prawdziwe materiały wideo z tamtych czasów – czy to przebitki na walecznych pilotów czy lecące zwartym szykiem samoloty. Przyznam, że te bardzo mi się podobały i żałuję, że nie było ich więcej. Tutaj Bitwa o Anglię pada na pysk, bo chociaż również wrzuca pomiędzy kadry jakieś tam materiały archiwalne, te są ogólnie dramatycznie złej jakości, są czarno białe, prześwietlone i trochę wstyd dodawać je do filmu. A jednak dodali.

303. Bitwa o Anglię

Ogólna ocena

Dywizjon 303. Historia prawdziwa to produkcja prawie całkowicie polska (pomimo chorwackiej reżyserii) ze wszystkimi tego wadami i zaletami. Nie jest dramatycznie źle i można uznać, że kolosalnej wpadki nie ma. To co chcieli i mogli za te pieniądze pokazać jakoś tam im wyszło, a znajoma i rodzima obsada tylko potęguje efekt o który twórcom wyraźnie chodziło. Film to oczywiście średniak, który nijak ma się do wielkich produkcji wojennych z USA, ale myślę, że tak miało być. Minusy? Tak naprawdę nie można rozpatrywać tego w tej kategorii. Spróbujmy więc inaczej: plusy są takie na jakie pozwolił budżet. Czyli w sumie jest tak jak trzeba, ale biednie i chaotycznie. Jeśli już jednak miałbym się do czegoś przyczepić to do wspomnianej drewnianej gry anglików oraz braku fabuły – do reszty nie, bo uznaję wspomniany film za dobrą zabawę paczki kolesi, którym nawet coś tam wyszło.

303. Bitwa o Anglię to z kolei film teoretycznie lepszy, ale jednak niosący piętno większego budżetu i zagranicznej ekipy. Tu już nie możemy powiedzieć, że „jak na Polską kinematografię jest lepiej niż było kiedyś”, a musimy przyrównać go nawet do produkcji Amerykańskich. W wielkim skrócie widać, że ktoś przyłożył się tu do scenariusza, ale wyłożył na wszystkim innym i chociaż film nadal jest całkiem strawny – tak po seansie mdli nas jeszcze parę godzin i prześladuje myśl: a może warto było pójść na drugą stronę ulicy, gdzie żarcie wprawdzie tańsze, ale klienci bardziej uśmiechnięci, bo zamiast importowanego rozmrożonego homara po prostu hot-dog? Prawda jest więc taka, że my możemy więcej, bo u nas punktuje się plusy, a produkcja w miarę światowa musi zostać porównana do międzynarodowych gigantów. Jeśli miałbym jednoznacznie ocenić to jak dla mnie 303. Bitwa o Anglię jest filmem gorszym, takim, który nie powinien marnować swojego potencjału, ale niestety go marnuje. Filmem, który podchodzi do tematu rozsądnie, na pewno nie stronniczo, ale nie posiada własnej tożsamości. Wygrywa więc laurka dla dzielnych lotników czyli Dywizjon 303. Historia prawdziwa. Ale to pyrrusowe zwycięstwo, skoro pierwszy z filmów to w moich oczach jakieś pięć gwiazdek na dziesięć, a ten lepszy, ten wygrany zaledwie sześć.

Czy warto którykolwiek z nich? Warto zobaczyć oba! Dopiero wtedy do widza dociera fakt jak dziurawy jest każdy z nich, a co w tym wszystkim ironiczne także to, że razem tworzą doskonałą całość. Bo gdzie jeden się rozwleka tam drugi milczy. I odwrotnie.

Kto by pomyślał.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

6 komentarzy

  • jamjam pisze:

    ok. jednak ustami machał po polsku a potem dodali dubbing. zwracam honor!

  • jamjam pisze:

    Nie było dubbingu polskiego! Iwan Rheon mówił po Polsku!

  • Defetysta pisze:

    Widziałem oba. „Polski” jest tak przecukrowany, że aż momentami robi się niedobrze. Lot bojowy jest niczym ciastko z kremem a pochylenie głowy nad poległymi kolegami przypomina smutek, na widok zbyt małego kawałka ciasta. Film ratuje przyzwoita gra aktorska i efekty walk powietrznych, które o dziwo są lepsze w polskiej produkcji (to w angielskiej wyglądają niczym żywo wyjęte z gier komputerowych ubiegłego dziesięciolecia).
    Produkcja angielska moim zdaniem lepiej oddaje klimat tamtych dni. Oglądając łatwo wczuć się w umysły lotników, w ich problemy radości i tragedie. Sporo jest żołnierskiego języka 🙂 Film niestety psują kiepskie sceny batalistyczne. Tak czy siak oba godne polecenia i to nie tylko dla fanów gatunku!

  • Anka pisze:

    Podoba mi się recenzja, choć filmów jeszcze nie widziałam. Czytam natomiast ciekawą lekturę na temat działań Dywizjonu 303 „Sprawa honoru” (amerykańska autorka Olson) i mogę polecić, przedsatwia szeroko zarysowany kontekst powietrznych bitew II wojny światowej.

  • Pilot pisze:

    Drogi Panie, te „wstawki” w Bitwie, to były nagrania z kamery zamontowanej w skrzydle, dlatego były słabej jakości… A na marginesie, film z Adamczykiem to szmira bez fabuły, istny chaos, nieinteresujące, blade kreacje aktorskie. Wstyd to oglądać.

Zostaw komentarz: