Skip to main content

Od dziecka jestem wielkim fanem komiksów i filmów animowanych od DC. Prawdę mówiąc przygody Batmana wolałem dużo bardziej niż te pełne kolorowych przebierańców od konkurencji. Od lat namiętnie oglądam również wszystkie animowane produkcje trafiające bezpośrednio na rynek DVD – te są na tyle wspaniałe, że prawdopodobnie przyjdzie czas na osobny artykuł właśnie o nich. Tymczasem do kin wchodzi aktorska Liga Sprawiedliwości i kolejny raz trzeba się zmierzyć ze smutną prawdą – że jest jak zawsze.

Superman nie żyje, a nad ziemią pojawia się nowe kosmiczne zagrożenie. Pogrążony w wyrzutach sumienia Batman postanawia zebrać drużynę, która będzie w stanie stawić czoła pradawnemu złu i uratować świat.

W skład „dream team’u” wchodzą co chyba nie będzie niespodzianką: Mroczny Rycerz, Wonder Woman, Cyborg, Aquaman i The Flash. I niestety o ile sprawdza się to na kartach komiksów, o tyle w kinie wyszło mocno średnio. Batman jest postacią totalnie nie na miejscu, w dodatku właściwie bezużyteczną – jak sam o sobie mówi, jego super mocą jest bycie bogatym, Aczkolwiek niestety nawet tego nie widać. Cyborg od zawsze był porażką i nudziarzem, ale tutaj przekracza granice dziwności i nędzy – niby człowiek, niby kosmiczny byt niby trochę BlueBeetle. Aquaman jest znośny, ale oprócz zwiększonej siły i „maczo” charakteru niczym się nie wyróżnia, postać podobna do Marvelowskiego Thora – nieogarnięty, ale męski, komediowy, ale niezamierzenie. Flash to kłopotliwa postać, bo niektórych z Was zirytuje, niektórym się spodoba – ale granica jest naprawdę cienka i to mega trudna sprawa stwierdzić która opcja powinna się znaleźć w recenzji. Aczkolwiek dałbym mu szansę i kredyt zaufania. Wonder Woman jest natomiast wspaniała, niezwykła i sensownie poprowadzona – aczkolwiek to bardziej zasługa pięknej Gal Gadot niż samego scenariusza. Chociaż na szczęście czuć pewne echa solowego filmu. Niestety wspomniana drużyna jest niezgrana, ślamazarna, bez pomysłu na wspólną przygodę i na dobrą sprawę walcząca na oślep, bez planu, bez jakiejkolwiek synchronizacji. I nie, nie mamy tutaj do czynienia z niezrozumieniem poszczególnych członków grupy, brakiem wzajemnej sympatii czy logiki opowiadanej historii jak to zresztą bywa w większości „początków” danej grupy. Tutejsze postacie współpracują co sił – po prostu są do kitu.

Scenariusz to setny raz to samo mielone w kółko – grupa śmiałków, zły kosmita, problemy i ostatnia akcja w ogniu. Brakowało tylko wielkiego lasera wystrzelonego w niebo, który miałby połączyć światy, otworzyć portal, albo zniszczyć wszechświat. Ale czy naprawdę go w filmie nie ma? Zależy jak na to patrzeć. Podnoszę ręce ku niebu i pytam: Czy na serio tak trudno o chociaż odrobinę kreatywności? W nowym Thorze czy nawet „firmowym” Wonder Woman pojawiła się jakaś fabuła, stwierdzę nawet nieśmiało, że bardzo dobra – przygody Amazonki Diany były pewnego rodzaju światełkiem w tunelu, znakiem nowej jakości dla filmów DC Comics. „Liga” jest niestety gorsza od Batman v Superman, który przynajmniej silił się na jakieś nowatorstwo i psychologiczne podejście do postaci. O ile świetnie wiem o czym recenzowana właśnie produkcja była, o tyle (a jestem kilka godzin po seansie) nie jestem w stanie z pamięci przywołać chociaż krótkiego szyku i logiki scen. Te czasami po prostu się dzieją, od miejscówki do miejscówki, właściwie nie wiedząc po co i dlaczego. Aha i wracając jeszcze raz do „głównego złego” muszę otwarcie przyznać, że nadawałby się może na przeciwnika Hulka czy innych mało znaczących bohaterów, a nie jako zagrożenie mające wpływ na losy świat dla całej grupy zabijaków. Tak więc kolejny raz dostaliśmy jedynie kosmitę w zbroi z ambicjami na podbój ziemi, bo taka już jego rola. W dodatku kiepsko animowanego.

Samo aktorstwo jest oczywiście na znośnym poziomie – wszak to wielka produkcja kinowa – chociaż tak naprawdę jedynie wspomniana wcześniej Gal Gadot zachowuje się powyżej pewnego niskiego standardu i gra z taką wewnętrzną godnością i pewną dozą zachowawczości. Duże brawa dla niej i chociaż nie sądziłem, że to powiem – więcej Wonder Woman, a mniej wszystkiego innego. Nie zrozumcie mnie źle – w filmie pojawiają się naprawdę dobrzy aktorzy, ale gdy pomyślę o budowie scenariusza to mam wrażenie, że mało kto w ogóle dostał jakieś dialogi – większość bohaterów wygłasza jakieś tanie catchphrase’y, ale daleko im do napędzających fabułę mądrości. Trochę dobrego słyszałem (głównie od kobiet) o aktorze grającym Aquamana – generalnie nie mogę się przyczepić do jego roli, ale też nie wydaje mi się, aby poza zdjęciem koszulki cokolwiek fajnego pokazał. Natomiast być może właśnie po to się tu pojawił. Seksizm działa przecież w obie strony.

Jeśli chodzi o efekty specjalne to generalnie te przypominają setkę innych superprodukcji machniętych z kalkulatorem w ręku: jest za ciemno, jest za szybko, a miejscami po  linii najmniejszego oporu. Widoków, szczególne tych ładniejszych praktycznie nie ma, dominuje smutek i ponuractwo. O ile rozumiem, że tak właśnie przedstawiane jest zwykle Gotham, tak w sumie w Lidze Sprawiedliwości nie jest pokazane prawie wcale. Tak samo Metropolis czy Central City. A ogólna nędza jest. I dlaczego? W dodatku różne moce bohaterów to jak wiadomo różne efekty graficzne – przez tak dużą rozbieżność – super siła, super szybkość, super hakowanie (u Cyborga) przeplata się zdecydowanie zbyt dużo różnych i nijak nie pasujących do siebie podkręceń akcji. Szczególnie źle wypada „super walka wręcz” i rzucanie przeciwnikami na różne odległości. Tak topornych ciosów nie widziałem od dawna. To nawet nie jest wina osób odpowiedzialnych za efekty specjalne, to wszystko przez krótkie terminy realizacji i ciągły wyścig z dobrze zrobionymi filmami konkurencji i chęcią wbijania się pomiędzy nie. Wiem, że Zack Snyder pomimo utknięcia w filmowym taśmociągu ma czasami niezłe wizje i potrafi je doskonale sprzedać np. pod postacią Sucker Punch , jednak tutaj wizje były zbyt rozległe, czasu za mało, nadziei zbyt wiele.

Generalnie Liga Sprawiedliwości (czemu nie sprawiedliwych?) to takie popłuczyny po wszystkich innych filmach super-bohaterskich. DC najwidoczniej boi się zmian i nie jest w stanie zrozumieć dlaczego Marvel robi ekranizacje doskonałe, a oni zaledwie średnie. Natomiast musicie wiedzieć, że recenzowany film da się w miarę normalnie oglądać, oprócz powielania klisz nie żenuje tak bardzo jak Legion Samobójców, jest po prostu produkcją zachowawczą, napisaną na doskonale wszystkim znanym schemacie. Produkcją, którą ciągle ktoś goni, która na siłę chce pokazać „My też potrafimy”. Tylko, że w wojnie DC kontra Marvel jest jak z Grand Theft Auto w świecie gier. Podczas gdy wspomniane GTA wyznacza nowe standardy, na spokojnie się rozwija, tak inni bez pomysłu starają się wszystko skopiować, nadgonić terminy, załapać się na boom i hype, a potem najgłośniej płaczą, że nie wiadomo czemu wychodzą niedopracowane średniaki.

A wychodzą, bo chociaż skopiować i ulepszyć jest najłatwiej i najzyskowniej – zwykle wygrywają oryginalne pomysły. Wizjonerzy gatunku. Liga Sprawiedliwości to dobra, standardowa zabawa – ale nie będę opisywał jako plusów czegoś, co powinno być standardem. Dlatego recenzja wydaje się generalnie negatywna – Batman i spółka sami na to zasłużyli. Kto ogląda wszystko i tak zobaczy. Kto chciałby zacząć z serią swoją przygodę – niech sprawdzi lepiej tekst o konkurencji. I kropka.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: