Skip to main content

Całe moje życie podporządkowane jest miłości. Do czegoś lub do kogoś. Czasami nieprawdopodobnie wręcz wymieszanej i niedostrojonej.

Zacząłem pisać z miłości do śmiechu, wprawdzie nie tak jak każdy nastolatek, czyli odpuściłem sobie szalenie romantyczne wiersze, a zainteresowały mnie fraszki i parodystyczne opowiadania. O pogodzie, mojej klasie, aktualnych wydarzeniach. Do dziś niektóre osoby pokładają się ze śmiechu, gdy odnajdą na swoich dyskach teksty, które pisałem jeszcze w okolicy 2000 roku, tak, byłem wtedy szczeniakiem.

Potem odkryłem internet i filmy, morze filmów. Pisałem recenzje horrorów, ale kochałem każdy gatunek. Bo to taka mała wyprawa w nieznane, podróż po całym świecie, za papierowy bilet do multipleksu w śmiesznej cenie. Spędzałem dni w kinie, czasami noce na maratonach. Dwa, trzy razy w tygodniu, w kółko. Oby tylko więcej, oby się zachłysnąć. Szło mi świetnie. Pisałem, mówiłem, opowiadałem, wykłócałem się. O to, że Scarlett Johanson ma zeza, którego nikt nie widzi, o to czy Gary Oldman jest geniuszem, o tym, jak piękne lub niedoskonałe jest ujęcie. Tu znów pomógł internet, bo będąc jeszcze małym chłopcem, miałem z kim o tym rozmawiać.

Writing

 

Z miłości do pisania wydawałem szkolną gazetkę. Tak, byłem naczelnym miesięcznika, szesnaście stron, nakład sto egzemplarzy. Płatnych egzemplarzy, rozchodziły się na jednej przerwie. Pieniądze, których nie trzeba było inwestować w następny numer, wydawałem na magazyn filmowy z dołączoną płytą. Pamiętam tę dumę, gdy idąc na przerwie korytarzem, widziałem jak ludzie rozwiązywali krzyżówkę, lub własnoręcznie stworzone przeze mnie sudoku.

Od zawsze występowałem na scenie, kiedyś na mazurach wygrałem batonika śpiewając „Mniej niż zero”. Być może tyle właśnie warty był mój śpiew, aczkolwiek później, na prawdziwej, dużej, drewnianej scenie poprowadziłem święto szkoły. Z mikrofonem! Jest to o tyle zabawne, że mam wadę wymowy. Podpowiem Wam, że chodzi o „R”, cóż, nigdy nie lubiłem tej litery.

Miłość sceniczna zmieszała się z miłością do kobiety, niech ją piorun trzaśnie, ale też właśnie jej imię zaczyna się na „R”. Jak to się potoczyło? Gdy prowadziliśmy już na fejsbuku serwis z horrorami, otrzymaliśmy kilka bardzo miłych wiadomości od mniej bogatych ludzi, którzy dzięki temu, iż rozdawaliśmy sporo biletów do kina, mogli pójść na pierwszą od miesięcy, czy wręcz lat, randkę. Pomyślałem sobie wtedy, że należy zorganizować taki cykl pokazów, najlepiej bezpłatnych. Miejsce Chwila udzieliło nam schronienia, a do kalendarza na stałe weszła „ostatnia niedziela miesiąca”. Właśnie ten termin wiązał się z wielką miłością do kobiety, do tej na „R”, ponieważ, w niedalekiej wtedy przeszłości, bardzo ważny był dla niej termin „ostatni piątek miesiąca”. Wiedziałem, że jeśli o mojej inicjatywie usłyszy, zrozumie, że ją wołam i przyjdzie. Chęć odzyskania miłości zapoczątkowała miłość nową, również związaną z kobietą. Pokazy filmowe, miesiąc w miesiąc, sprawiły tak naprawdę, iż wołając „R”,  rozkochałem się w „A”. W „A” która była przy mnie zawsze, o każdej godzinie. Czasami w wakacje, była jedynym widzem na filmie, pomimo tego, że temperatura dochodziła do 40 stopni. Zawsze ją za to szanowałem, taki nieskończony motywator do dalszych działań. Dzięki niej i determinacji, której mnie nauczyła, uszczęśliwiamy ludzi już trzy lata. Kochałem więc w życiu dwa razy, ale na tyle mocno, by to życie zmieniło się zdecydowanie na lepsze i to nie tylko dla mnie. A za przygarnięcie do „Chwili”, dziękuję Tytusowi. Wspaniały człowiek.

Z miłości i wytrwałości, do ludzi właśnie, zorganizowaliśmy w zeszłym roku najpierw wycieczkę do opuszczonego psychiatryka, ognisko na plaży i Charytatywną Grę Miejską. Spełniłem w ten sposób swoje marzenie i poznałem Marikę, wokalistkę dancehall. Potem rozpoczęły się występy radiowe, także w jej programie wakacyjnym, testowanie gier planszowych dla Polskiego Radia czy mini kącik „Najgorsze filmy świata”. A to wszystko z miłości rozpoczętej dawno temu właśnie.

Wspomniana wcześniej miłość do kina, doprowadziła mnie w szczytowym okresie życia, do 9 filmów dziennie. Psychoza prawda? Ale dzięki temu poznałem Jaśka z Małego Filmidła, Marysię, wtedy jeszcze tworzącą polską kulturę, teraz pisującą jako Mało Kulturalna czy Kulturalną Pannę Annę, która ciągle namawia mnie na zorganizowanie publicznych pokazów Teatru Telewizji, a ja ciągle nie mam czasu.

Teatr, właśnie. Poznając w tej nieznośnej „Chwili” Ulę, zainteresowałem się teatrem. Zabrała mnie na sztukę, na „Ślad” Agnieszki Michalskiej i Marii Seweryn. Dzięki temu, że znała je prywatnie, i ja je poznałem. Pojawiły się zakulisowe możliwości, rozmowy, wywiady. Poczułem coś więcej, wielką miłość do tej formy sztuki.

Ludzie bardzo często pytają mnie, czy mam na Instagramie inne konto niż Cudowną Warszawę. Czy mam konto prywatne, bo chcą je oglądać, komentować. Nie mam i mieć nie będę. Dlaczego? Ponieważ wyrosłem już z pisania o sobie, uważam, że ludzie tak naprawdę nie chcą w kółko i wszędzie oglądać mojej twarzy, jeśli mogę zaoferować im coś lepszego. Z tego powodu porzuciłem prywatnego bloga, a zacząłem pisać o czymś konkretnym – szeroko pojętej kulturze lub jej braku. Oczywiście, czasami bardzo mi brakuje wrzucania przemyśleń prywatnych czy zdjęć innych niż moje miasto – ale w tym pierwszym jak widzicie robię wyjątek, obiecuje, że nie będę ich robił dużo, a co do drugiego – polecam spotykać się ze mną na żywo, bo moje miasto jest zbyt piękne, abym bezcześcił Instagram samym sobą. Miłość jest jednak najważniejsza.

 

Jeśli mógłbym natomiast wybrać jedną formę miłości w której zakochuje się każdego dnia, z całą pewnością byłoby to pisanie. Powtórzę to publicznie, Marysia pisze lepiej niż ja, ale dzielnie ją gonię i kocham to co robię. Kocham z tym eksperymentować, czy w formie właśnie rymowanek dla użytkowników Twittera, czy scenariusza Charytatywnej Gry Miejskiej 2 (powstaje!) czy nawet… bajki w odcinkach, dla mojej Przyjaciółki, w dodatku o niej oraz jej koleżankach. Podobno powstają do „Bezsennej Opowieści” rysunki i dziewczyny mają ją wydrukować. Będzie miła pamiątka. Może udostępnimy ją też w PDF 🙂

Tak to w skrócie ze mną było od początku, do dziś, kolejnego dnia z filmowym pokazem, kolejnym wyjściem na scenę, czy własnie przez Was czytanym, kolejnym tekstem. Mówię Wam, warto coś w życiu kochać.

A już całkiem wkrótce, jeszcze więcej, jeszcze dziwniejszych „kulturalnych” tekstów, z których dowiecie się np. jak to jest założyć „niezwykłą” firmę w młodym wieku, co myśli aktor grając z kimś kogo nienawidzi, lub jakie to uczucie występować w zjechanym przez wszystkich gniocie. Kultura także może być ciekawa i ja to udowodnię.

Wasz „Niekulturalny” Piotr.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: