Skip to main content

Ogólnie z recenzją Batman v Superman mam straszny problem, dość trudno po tym filmie zebrać myśli i powiedzieć coś sensownego, a tym bardziej brać za to odpowiedzialność. Widzicie, zagraniczna prasa donosi, że mamy do czynienia z filmem słabym, nędznym, a internet zalewają filmy ze smutnym Benem Affleck’iem, któremu łamie się serce od krytyki tej superprodukcji. Tylko, że nikt z nas na dobrą sprawę nie zgłębił się w temat i nie dowiedział się „dlaczego” mówią to co mówią i nie zastanowił nad tym – co tutaj tak naprawdę jest wadą, a co zaletą. Recenzja raczej nie powinna zawierać spoilerów, na pewno nie wyżej ponad materiały promocyjne, albo trailer. Jeśli się coś wkręci – to przepraszam, ale nie jest to też film tak wielkiej wagi, aby płakać, jeśli padnie jedno nazwisko więcej.

Batman v Superman jest bezpośrednią kontynuacją „Człowieka ze stali” (2013) i zaczyna się dokładnie podczas finału wspomnianej produkcji. Superman jest osobą dojrzałą, przez jednych wyniesiony do roli boga, przez innych oskarżany o szereg zniszczeń i niezliczoną liczbę ofiar. Z tego właśnie powodu za cel bierze go sobie Bruce Wayne, za dnia miliarder, nocą samotny mściciel – Batman.

Zacznijmy tę nietypową recenzję odpowiadając na jedno pytanie, które siedzi w głowie każdego z nas: Ben Affleck? Tu moim zdaniem zaskoczenie jest naprawdę wielkie, bo Batmanem jest świetnym. Inna sprawa, że co on się tam nagrał, dialogów prawie wcale, ale jeśli boicie się przejścia z innych aktorów i porównań – to nie ma czego. Jego Batman jest twardy, wściekły i zdeterminowany. Samego Bena można oczywiście nie lubić, stwierdzić, że rola była bardzo nikczemnie rozpisana, że nic się nie dowiedzieliśmy – ale to najlepszy koncepcyjnie Batman w dziejach – jako sama postać, i Affleck poradził sobie z tym co dostał. Po prostu. Mam ochotę napisać mu maila – „dałeś radę”. Tak po prostu. Śmiem twierdzić nawet, że gdyby dostał zwyczajny film o naszym ulubionym nietoperzu, to poradziłby sobie jeszcze lepiej, miałby szansę się rozwinąć i tchnąć coś zupełnie nowego w tę skostniałą już serię. Drugą jasną gwiazdą na mrocznym niebie Gotham o dziwo Jesse Eisenberg, który co prawda pomylił swojego Lexa Luthora z… Jokerem, ale wyszło to jego postaci na dobre. Wielkie oklaski należą się też Gal Gadot, która perfekcyjnie i z klasą wcieliła się postać Wonder Woman. Co niezwykłe nic nie można jej zarzucić, jest piękna, utalentowana i… świetnie walczy. Co dalej? A no właśnie nic – wszystkie większe nazwiska: Henry Cavill, Amy Adams, Laurence Fishburne znane są już z poprzedniej części Supermana i nie zachwycają zupełnie niczym, ponad to co już widzieliśmy. Adams oczywiście irytuje, ale postać Lois Lane to najdurniejsza baba w historii komiksów i trzeba jej to wybaczyć. Natomiast wielkim minusem jest decyzja castingowa, w imię której Jeremy Irons został… lokajem Wayne’ów – Alfredem. Po prostu nie mam słów jak bardzo nie, nie i nie.

Jeśli chodzi o fabułę, a założymy, że jesteście zwykłymi widzami – dacie sobie radę nawet bez znajomości pierwszej części. Wydarzenia z pierwszego „Supermana” przypominane są na każdym kroku, a wszelkie niedopowiedzenia po prostu zignorujecie. Jeśli jesteście fanami komiksów i marzyliście o tym, że DC dogoni Marvela… to srogo się zawiedziecie. Fabuła jako sam szkielet owszem trzyma się kupy, ale momentami nie wiadomo czy odpowiedzialne było za nią stado małp czy może jakaś portorykańska sprzątaczka, która z komiksów to kojarzy tylko pomarańczowego kota, pojawiającego się zaraz za krzyżówką niedzielnego wydania jej ulubionej gazety. Jest dziurawo, a to naprawdę delikatnie powiedziane. Wszyscy wiedzą wszystko „bo tak” i wyznają zasadę pełnego YOLO tak dialogów jak i wyborów. Masa rzeczy nie ma najmniejszego sensu dla kogoś zorientowanego komiksowym świecie, a niektóre wątki są wręcz karygodne – jak sny Batmana (WTF) czy „ostatni boss” który nie powinien w ogóle znaleźć się w tym filmie, już nie mówiąc, że w takiej formie. Brak wyjaśnień, wrzucanie masy nieistotnych pierdół i nieudolna próba inicjowania Ligii Sprawiedliwości, aby tylko dogonić Avengersów. Co zabawne, BvS to też worek doskonałych pomysłów – na przedzie z pięknie wykonaną sceną zabójstwa rodziców Bruce’a Wayna – widzieliśmy to już kilkanaście razy, ale tu łapie za serce. Tak więc nielogiczne bzdury mieszają się z przebłyskami „ej, zróbmy to porządnie” lub „zawsze chciałem w filmie zastosować efekt X”. Niezwykła mieszanka wybuchowa, w której często lont przygasa przy samym dynamicie.

Efekty specjalne są dość znośne, ale wielokrotnie łapałem się na tym, że to dlatego, iż film jest bardzo mroczny i ciemny. Zadziwiające jest to o tyle, że akcja nie dzieje się w Gotham, tylko w Metropolis, które w komiksach było zdecydowanie bardziej przyjazne i słoneczniejsze. Tak czy siak jak na budżet 250 000 000$ jest poprawnie, chociaż trochę to za mało. I tu znów porównam do Marvela – pierwsze Avengers kosztowało 30 000 000 mniej, natomiast Czas Ultrona dokładnie tyle co recenzowany film. Przepaść jest mniej więcej taka, że Batman v Superman porównałbym do Incredible Hulk z 2008 roku, ale spod ręki Zacka Snydera – czyli wrzucając tricki z mojego ulubionego filmu tego reżysera – Sucker Punch. Tak więc jest okej – ale ciemno i w zwolnionym tempie. A gdy coś się ma rozpieprzyć – to kamera drży, oddala się i stosuje miliardy sztuczek, aby nie do końca pokazać to co powinniśmy zobaczyć.

Warstwa dźwiękowa to najjaśniejszy punkt tego mrocznego spektaklu. Efekty dźwiękowe są takie jak sobie wyobrażacie czyli wszystko gra i „buczy” z nastawieniem na to drugie słowo. Aczkolwiek buczy w mega przyjemny sposób. Jeśli jarają Was takie klimaty to soundtrack Was nie zawiedzie, a na sali widziałem nawet osoby, które wyszukiwały aplikacjami „co leci” w napisach końcowych – z tym spotkałem się pierwszy raz w życiu, więc to chyba całkiem nieźle świadczy o kompozytorach i użytych melodiach.

Imax to oczywiście najlepsze rozwiązanie dla tego filmu, ponieważ faktycznie „widać więcej”, i to o kilkanaście procent, aczkolwiek wersja 3D jest… nijaka. Ja całe życie mówię, że obraz powinien na mnie wychodzić, znawcy mówią, że obraz 3D powinien właśnie „wchodzić” czyli mieć głębie, kilka oddzielnych planów – jakby nie było – tu nie ma nic, jest tylko katorga, która ma prawie 3h. To zabawne, że w takich filmach, które używają trójwymiaru wyłącznie, aby podnieść cenę biletu – jedynym efektem 3D jest reklama samego kina tuż przed projekcją.

I teraz po moich narzekaniach ocena – nie będę owijał w bawełnę, że dałem 7/10. Dlaczego?

Dla zwykłego widza, nie maniaka komiksów, w dodatku „podlanego” wiedzą o supermanie z pierwszego filmu – jest to dobra produkcja, w której wybucha co jakiś czas część miasta, a jakieś typy biją się w powietrzu i przebijają sobą ściany. To czego się nie zrozumie, to się zapomni, albo przetłumaczy sobie „ee, może w następnym powiedzą, albo może trzeba było czytać komiksy”. I to mniej więcej taka ocena, dla kogoś, kto do kina nie chodzi. Dla fanów komiksów i superbohaterskich światów sprawa wygląda trochę inaczej i w sumie powinienem zejść na 6, ale przez świetnego Afflecka i kilkoro innych aktorów, przez ciekawe projekty postaci i niektóre wątki, przez nie tak bardzo drewniane dialogi jak opisuje to amerykańska prasa – można uznać BvS za w miarę dobry początek, początek już drugi, ale niosący dobrą nowinę i światełko w tunelu. Nie da się ocenić wyżej, bo błędy, błędy i jeszcze raz błędy, bo Jeremy Irons, bo brak wyjaśnienia podstawowych spraw jeśli chodzi o nowych bohaterów (kim w ogóle i po co jest Wonder Woman? Co z innymi członkami Ligii?) czy… kto wymyślił halucynacje Batmana, które po prostu irytują i wprawiają widza w zakłopotanie, zdziwienie i zażenowanie? Na większość pytań i na siłę wprowadzonych pobocznych wątków odpowiedzi nie dostaniemy – więc ocena dla fanów jest niższa, ale też zależna od ludzkiego nastawienia.

Prawda jest taka, że Marvel jest i zawsze będzie lepszy od DC. To już się akurat nie zmieni, bo Avengers są ciekawsi od Ligi Sprawiedliwości – ale przecież oglądamy to dla bohaterów, dla samego oglądania, dla wspólnych przeżyć. Jeśli kierujecie się taką właśnie zasadą – to idźcie do kina, będziecie później narzekać, ale i tak musicie to zobaczyć. Jeśli temat jest dla Was kompletnie obcy, a „Avengersów” jest za dużo, aby usiąść i nadrabiać – również zaryzykujcie, może dzięki Batman v Superman zostaniecie w tym świecie na dłużej.

Zapraszam na snapa poznajciexinga oraz na Twittera o tej samej nazwie 🙂

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: